fbpx

Trzydzieści lat od pojawienia się pierwszego międzynarodowego i identycznego w wymaganiach dla wszystkich podmiotów standardu jakościowego pojawia się pytanie o jego biznesową przydatność, rzeczywistą efektywność i przyszłość. Rewizja normy ISO 9000 dokonana w 2015 roku i konieczność jej zaktualizowania zgodnie z nowymi wymogami spowodowała, że w Polsce wielu przedsiębiorców poddało w wątpliwość sens takiego kroku. Z drugiej strony kraje azjatyckie nadal „zabijają się” o ten certyfikat. To jak to jest?

Głównym powodem opracowania spójnego systemu zarzadzania jakością była potrzeba standaryzacji produkcji i wyrobów w firmach z różnych zakątków świata. Posiadanie certyfikowanej normy przez niezależną jednostkę stało się swoistym paszportem biznesowym. Działam zgodnie z procesowym podejściem, potwierdzonym dodatkowo przez certyfikat, zatem można ze mną bezpiecznie współpracować. I to niezależnie od wielkości firmy, kraju pochodzenia czy wyznawanych wartości.

Tyle teorii. W praktyce na terenie Europy, a szczególnie w Polsce, na początku lat 90. firmy za wszelką ceną chcąc udowodnić, że nie ustępują jakością firmom zachodnim, chętnie i bezdyskusyjnie wdrażały i certyfikowały ISO.

Przez lata wokół norm narosły mity i przekłamania, jak te sztandarowe dotyczące przerostu biurokracji. ISO kojarzy się powszechnie z ogromną ilością nikomu niepotrzebnych dokumentów, papierów, fiszek i innych. Częściowo wynikają one z prostych błędów w tłumaczeniu z języka angielskiego nieznanych wcześniej zwrotów.

Wydaje się, że po początkowym zachwycie zepchnięto ISO do małych i ciemnych pokoików z tzw. panem od jakości, zatrudnionym na ½ etatu lub i nie, i zapomniano, że w ogóle taki ktoś istnieje.

Oczywiście swój kamyczek dołożył także komitet TC 176 opracowujący nowe normy, które w pewnym momencie zaczęły nieco odstawać od rzeczywistości, zwłaszcza biznesowej.

Normy branżowe

Komitet ISO opracował łącznie ponad 19 tysięcy różnorodnych norm zajmujących się kwestiami energii, bezpieczeństwa żywności, informacji, medycyny, środowiska, BHP i wielu, wielu innych.

Przedsiębiorcy szybko zorientowali się, że normy tzw. branżowe zawierają identyczne wymagania jak ISO 9001 i szybko przekalkulowali, że nie opłaca się im wdrażać, a zwłaszcza certyfikować, dwóch zbieżnych, praktycznie identycznych norm.

Kolejną cegiełkę dołożył polski ustawodawca (dyktat ceny w postępowaniach przetargowych, mimo dochodzących z różnych środowisk głosów sprzeciwu, nadal obowiązuje, więc po co mi ISO?) oraz same jednostki certyfikujące, oferujące proces niczym dzisiejszy catering pudełkowy, czyli mówiąc wprost – przywożące gotowca za kilka tysięcy złotych bez konieczności robienia czegokolwiek. Zwłaszcza to ostatnie zjawisko może się w najbliższych latach nasilać, bowiem jednostki certyfikujące to spółki prawa handlowego działające dla zysku. Wobec malejącego rynku walka konkurencyjna będzie się nasilać.

International Food Standard i BRC

Jedną z najbardziej rozwiniętych gałęzi biznesu jest przemysł spożywczy. Od kilku lat, aby pojawić się ze swoim produktem na półkach w prawie wszystkich dużych sieciach handlowych, trzeba wykazać się posiadaniem certyfikatu opracowanego w 1998 roku przez British Reatil Consortium lub niemiecki IFS. Ani słowa o ISO, choć obie te normy zawierają jego elementy wraz z obowiązkowym HACCP (system identyfikacji punktów krytycznych na linii produkcyjnej) czy GMP (Good Manufacturing Practice). Podobnie jak w przypadku branżowych norm, ISO to kolejna konkurencja na w drodze o budżet firm.

Szukanie nowych rozwiązań

Panta rei – wszystko płynie, wszystko się zmienia. Wyglądające na nieco skostniałe normy ISO we współczesnym „świecie instant” straciły swój „sexy look”. Zafascynowana niedoścignioną japońską jakością i w jakimś stopniu atrakcyjnością wschodniej filozofii Europa rzuciła się na filozofię stałego doskonalenia KAIZEN, zachłysnęła się ideą Lean stworzoną na bazie systemu produkcyjnego Toyoty czy amerykańską metodą zarządzania jakością wymyśloną w Motoroli – Six Sigma. Trzeba przyznać, że na tym tle ISO wygląda mało atrakcyjnie, a świat ciągle poszukuje nowości dających przewagę konkurencyjną.

A może turkus?

Ostatnią „modą” w świecie jakości, mocno w Polsce promowaną przez szanowanego profesora Andrzeja Bliklego i uznanego psychologa społecznego Jacka Santorskiego, a sięgającą do koncepcji opisanej przez Frederica Laloux’a jest tzw. turkusowe zarządzanie, zwane także partycypacyjnym. W skrócie opiera się ono na paradygmacie organizowania pracy zespołowej, która będzie dawała każdemu poczucie sensu życia, pozwalała na rozwój, oferowała przestrzeń dla kreatywności i innowacyjności. Decyzje w takiej organizacji są podejmowane przez osoby znające temat i mające ku temu predyspozycje. Czasami mówi się o takich firmach jako o organizacjach bez szefów. Pozytywne przykłady już są: niektóre firmy amerykańskie, jak coraz bardziej rozpoznawalny Morning Star przetwarzający pomidory, gdzie którego pracownicy co roku umawiają się, ile i jak wyprodukują, ale także i polskie, np. gliwickie Marco czy wrocławskie Coders Center podawane są za wzór takiego godnościowego sposobu zarządzania. Z pewnością turkus jest bardziej zrozumiały, pożądany i oczekiwany przez nowy typ pracownika, dla którego praca jest tylko drobnym elementem całego życia.

Czy ISO umarło?

Nie i jeszcze długo będzie miało się dobrze. Powodów można wymienić wiele, ale najbardziej, moim zdaniem, trafił w sedno Gregory H. Watson, było prezydent American Society for Quality, który podczas jednego ze spotkań jasno powiedział, że standard ISO jest podstawą jakości na której można rozwijać i KAIZEN, i Lean, i wszystkie pozostałe koncepcje. Nie wymyślono jak dotąd nic lepszego, bardziej spójnego i podstawowego.

Nie zmienia to jednak faktu, że bardzo wielu, zwłaszcza polskich, przedsiębiorców nie widzi sensu w re-certyfikacji ISO, ale ewentualna zmiana tego punktu widzenia należy do zadań Polskiego Centrum Akredytacji oraz jednostek akredytowanych.

Włodzimierz Ossowski, Dyrektor Działu Jakości i Środowiska ACTION SA, pełnomocnik zarządu ds. ISO

– ISO żyje i ma się dobrze. Firmy, które rezygnują z certyfikacji na rzecz innych standardów w kontekście zmian w normie 9001 dokonanych w 2015 roku, wykazują postawę zachowawczą. Analiza ryzyka to przecież standardowe narzędzie oceny działalności i nie sprawia nam żadnych trudności. Certyfikujemy ISO, bo uważamy, że jest to jedna z naszych przewag konkurencyjnych. Oczywiście wyobrażam sobie świat bez ISO, ale wtedy pojawi się inny, nowy standard. Nie uciekniemy od tego. W ISO chodzi też o to, aby firmy można było porównać zgodnie z jednym międzynarodowym standardem.

 

 

Lesław Paciorek, Prezes Zarządu LEIER POLSKA SA

– Każda firma potrzebuje systemu, który pozwoli jej panować nad procesami dotyczącymi wszystkich obszarów jej działalności. Może to być system autorski, wypracowany w firmie, system oparty na standardzie międzynarodowym ISO  lub inny standard, np. dedykowany dla branży. W naszym przypadku opieramy się na standardach procedur opracowanych dla międzynarodowej Grupy Kapitałowej LEIER, a przy wprowadzaniu wyrobów budowlanych na rynek na certyfikowanej zgodnie z normami europejskimi (EN) Zakładowej Kontroli Produkcji.


Autor:

Marcin Kałużny

Prezes Zarządu Fundacji Qualitas, Przewodniczący Kapituły EUROPEAN QUALITY CERTIFICATE®